Małgorzata Musierowicz, "McDusia"
Pierwszy raz zetknęłam się z książkami Musierowicz, gdy miałam dziewięć lat. Kuzynka spędzała u nas weekend i miała ze sobą "Szóstą klepkę" z biblioteki". Zaczęłam czytać na próbę i spodobało mi się. Sam tytuł intrygował. No, ale przeczytałam do końca, dopiero gdy parę lat później sama natknęłam się na ten tytuł w bibliotece. W międzyczasie znalazłam w domu "Małomównego i rodzinę", kupionego wieki wcześniej przez moją mamę. Wsiąkłam. Potem czytałam w ciemno wszystko opatrzone nazwiskiem Musierowicz. Niektóre książki kupowałam, inne wypożyczałam po tysiąc razy. Raz, gdy cała klasa pisała sprawdzian z geografii, nauczycielka czytała "Noelkę", denerwująco trzymając okładkę na widoku. Tak dowiedziałam się o premierze tej książki, a potem poleciałam jej szukać po księgarniach. Jeżycjada towarzyszyła mi przez całe nastolactwo i dorosłość, do dziś lubię ją czytywać wyrywkami. Niektóre tomy znam prawie na pamięć i doskonale się orientuję w jeżycjadowym who is who.
I pewna epoka właśnie się kończy.
Ignorowałam i sposób bycia autorki w kontakcie z czytelnikami, i jej gusta, i coraz liczniejsze książkowe wpadki, wpadeczki i wpadunie. Bo ciągle za tym wszystkim stał tekst - zabawny, oryginalny, przesadzony, a kiedy trzeba - szczery i w jakiś sposób tkliwy. Lubiłam i bohaterów, i szaloną niekiedy akcję, i fakt, że każdy następny tom to spin-off poprzedniego. Gdy autorka skupiła się niemal wyłącznie na Borejkach, coś zaczęło się psuć. Mimo to nadal czytałam wiernie.
Wiadomo było, ze seria kiedyś się skończy. Nie przypuszczałam, że skończy się w ten sposób. Parafrazując - sztuka jest zbyt słaba, by sama zejść ze sceny. Książki dobrze się sprzedają, więc autorka pisze, pisze, pisze, powiela stare pomysły, podlewając je politycznymi i religijnymi aluzjami. "McDusia" to już karykatura dawnej Jeżycjady. Zabrakło wszystkiego - pomysłu na fabułę, sprawdzania faktów, nawet niepowtarzalnego stylu narracji. Nie ma już nawet jednego pierwszoplanowego bohatera (choć tytuł sugeruje, że będzie to Magdusia, wnuczka Dmuchawca). Jest przegląd wszystkich postaci jeżycjadowych, jak w 1126 odcinku Klanu. O logice rozwiązań fabularnych można zapomnieć. O kontynuowaniu i rozwijaniu charakterystyki starych postaci - tak samo. Humor nie istnieje, nie licząc paru gagów rodem z komedii kloacznych. Najsmutniejsze jest to, że postacie deklaratywnie miłe, odważne, rycerskie, skromne, radzące sobie z rzeczywistością i jeszcze tam jakieś - okazują się zupełnie inne. Przymiotniki sobie, a rozwój akcji sobie. Najwybitniejszy przykład z tego "dzieła" to Józinek - przedstawiony na wstępie jako wrażliwy, opiekuńczy, myślący, rozsądny i mający masę innych zalet. W miarę rozwoju wypadków odkrywa twarz buca, kibola, piętnastoletniego zamkniętego w sobie mizogina, niestroniącego od przemocy (scena pocałunku w bramie, wydarcie się w stroju Mikołaja na małego brata, reakcja na histeryczny śmiech Janickiej).
Nikt już ze sobą normalnie nie rozmawia, dialogi są napuszone i sztuczne, widocznie nowym czytelnikom trzeba przypominać kto jest kim i stąd takie kwiatki jak Gaba mówiąca do Laury "twoja siostra Róża". Wszyscy łażą i cytują całe zwrotki poezji, a celuje w tym zwłaszcza Ignacy, dawniej ograniczający się do onelinerów. Gramatyczny fijoł Łusi pogłębia się i 12-letnia dziewczynka non stop poprawia innych, przekręcając przy tym słowa. Po raz kolejny do drzwi Borejków dobija się Pyziak - za dawnych czasów towarzysz Ignaca w dysputach o stoikach, dziś buc i ignorant, aczkolwiek od dwóch lat niepijący.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że autorka tego dzieła z buta traktuje wszystkich, którzy próbują zgłosić swoje zastrzeżenia, wątpliwości i błędy rzeczowe. Pomyliłam się w wieku Łusi? No i co z tego! Bernard piecze torty dla firm, omijając fiskusa? W wyobraźni wszystko się mieści! I tak dalej. Małgorzaty Musierowicz nikt nie zmusi dziś do napisania dobrej, a przynajmniej realistycznej książki. Sama sobie sterem, żeglarzem i wydawcą. Kiedyś musiała uwzględniać uwagi wydawcy i cenzury. "Opium w rosole" było przepisywane kila razy. Ale dawne redaktorki poszły w dal, nowe mogą najwyżej poprawiać przecinki. No nic, nikt nie musi czytać słabej literatury. Tylko szkoda, że fajna kiedyś seria w ten sposób się kończy.
3 komentarze:
Bardzo trafna recenzja. Szkoda, że tak się kończy 'Jeżycjada", szkoda tych 30 zl wydanych na szkodliwy w swojej wymowie i niestrawny gniot.
"Małgorzaty Musierowicz nikt nie zmusi dziś do napisania dobrej, a przynajmniej realistycznej książki. Sama sobie sterem, żeglarzem i wydawcą. Kiedyś musiała uwzględniać uwagi wydawcy i cenzury. "Opium w rosole" było przepisywane kila razy. Ale dawne redaktorki poszły w dal, nowe mogą najwyżej poprawiać przecinki."
I to jest chyba najtrafniejsza diagnoza przyczyn katastrofy, jaka została w ostatnich dniach sformułowana...
Smutno. Czarna polewka była koszmarna. Ta książka niestety też.
Prześlij komentarz