wtorek, 18 grudnia 2007

Indyjski rozmach

Nie tak dawno polską prasę obiegła wiadomość, że w Tatrach zagości indyjska ekipa filmowa. Tymczasem w poszukiwaniu atrakcyjnych plenerów kino indyjskie dotarło już nad Sekwanę.

Jak donosi Le Monde, przez dwa dni grudnia w Paryżu kręcono sceny do indyjskiego remake'u "Pretty woman". Zachwycający Gill Rimpy i Ravi Shankar Shah tańczyli w ogrodach Trocadero, przed katedrą Notre Dame i na moście Aleksandra III.

Reżyser Iruppan Veedu Sasi ma na koncie, bagatela, 150 filmów (bywały lata, kiedy kręcił dwanaście rocznie). Każdy film miał przynajmniej 10-milionową widownię. Sasi bije rekordy nie tylko w liczbie nakręconych filmów - jako pierwszy zrobił film tylko dla widzów dorosłych i jako pierwszy poruszył problem małżeństw dzieci.

Należy jednak pamiętać, że wrzucenie "Pretty woman" do worka Bollywood będzie nietaktem. Bollywood bowiem swe filmy produkuje w znacznej większości w hindi, na cały rynek krajowy i na eksport. Tu mamy do czynienia z produkcją południowoindyjską, kręconą w językach tamilskim i telugu, przeznaczoną na rynek regionalny (65 milionów potencjalnych widzów!).

wtorek, 4 grudnia 2007

Sonda

Ta niepokojąca czołówka wrosła w moje dzieciństwo. Za sprawą powszechnych trudności mieszkaniowych nader często bawiłam się w pokoju, który był zarazem pokojem dziennym, pokojem gościnnym, telewizornią oraz moją sypialnią. Nie było to takie znowu przerażające, bo telewizja w ówczesnych czasach była dużo spokojniejsza i bardziej kulturalna, a w pokoju nikt nie palił.

W czwartkowe wieczory, pewnie niemal od urodzenia, musiała mi gdzieś w tle towarzyszyć Sonda. Przez domowników traktowana jak kaganek oświaty. Czasem była włączona, chociaż nikt nie oglądał. Czasem - na ogół wtedy, gdy było zimno i ciemno - oglądali wszyscy, chociaż nie każdy rozumiał (np. ja).

Pamiętam komunikat o śmierci Kurka i Kamińskiego nadany w telewizji. Wygłaszająca go Bogumiła Wander płakała na wizji.

Większość odcinków została skasowana, ale tych kilkadziesiąt zachowanych dziś budzi niemały aplauz. Fani programu mają swoje fora internetowe, a jeden z autorów Sondy prowadzi oficjalną stronę programu. Pojawiają się prośby (ignorowane przez TVP) o ponowną emisję niektórych odcinków. Fani jednak zdają sobie sprawę, że w dobie kanału Discovery "Sonda" nie jest dziś atrakcyjnym programem zdolnym osiągnąć przyzwoitą oglądalność. Tempo dość powolne, dyskusja przerywana felietonami, wymowa - niemal filozoficzna. Dwaj panowie w dziwnie nietelewizyjnych ciuchach, sami też mocno nietelewizyjni (wg dzisiejszych standardów). Ogląda się "Sondę" przyjemnie, jako dokument pewnej epoki, zachwytu nad możliwościami techniki. Świat wyglądający z "Sondy" wydaje się dużo bezpieczniejszy niż ten dzisiejszy, bardziej optymistyczny, mniej zblazowany.

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Maria Antonina

Za pierwszym razem byłam zachwycona. Za drugim (po kilku miesiącach) mniej. Ale nadal podoba mi sie pewna wyjątkowość tego filmu.

Zabieg w filmie historycznym dość rzadki: ukazanie świadomości epoki, detaliczne podążanie za bohaterką, śledzenie jej w różnych momentach życia, w sytuacjach publicznych i intymnych, połączone z nowoczesnym rockowym brzmieniem i stylizacją dworu na współczesną złotą młodzież. OK, to drugie w efekcie jest dość pretensjonalne.

Ze stosunkowo skromnego dworu austriackiego Maria Antonina trafiła na najbardziej rozdęty dwór świata, do Wersalu. Ponad sto lat wcześniej król Ludwik XIV zatarł granice między swoim życiem prywatnym i publicznym i rozbudował dworską etykietę. Poprzez hasło "państwo to ja" uczynił się własnością dworzan i arystokracji. Było to genialne posunięcie - dzięki temu młody niedoświadczony król mógł łatwiej kontrolować wrogów, a rozbudowanie rytuałów i etykiety sprawiło, że arystokracja nie zabiegała już o władzę, lecz o nic nie znaczące przywileje. W "Marii Antoninie" widzimy, do jakich absurdalnych sytuacji to prowadziło - rano królowa czeka na podanie koszuli, bo do jej komnaty po kolei wchodzą coraz ważniejsze księżniczki, które mają prawo do ubierania królowej.

Do tego dziwnego światka przybywa czternastoletnia osoba, wychowana na ascetycznym dworze Marii Teresy. Symboliczna utrata dotychczasowej tożsamości odbywa się na granicy austriacko - francuskiej. Dość powszechny rytuał nakazywał nakazywał narzeczonej następcy tronu porzucić wszystko, co przywoziła z poprzedniej ojczyzny. Maria Antonina zostaje rozebrana i odziana we francuską suknię, żegna się z przyjaciółkami, mistrzyni etykiety odbierze jej nawet austriackiego pieska. Do Wersalu przybywa bez jednej życzliwej duszy, ślub bierze w otoczeniu samych obcych osób. Do końca życia nie zobaczy już matki. Od tej pory jest ciągle na widelcu: ubierana i karmiona "na oczach całego świata", odprowadzana do łoża małżeńskiego przez cały dwór, jej nieskonsumowane małżeństwo jest powszechnie dyskutowane.

Problemy prokreacyjne Marii Antoniny stanowią połowę filmu. Brała udział w prokreacyjnym wyścigu, ponaglana i instruowana listownie przez matkę, a osobiście - przez austriackiego ambasadora. Kwestia "kto pierwszy urodzi dziecko" decydowała o kolejności do tronu i była miernikiem wartości kandydata na władcę lub władcy. Pierwsze dziecko Maria Antonina urodziła wedle obyczaju, w obecności całego dworu.

Wkrótce królowa, zgodnie z duchem epoki, zaczęła wyraźniej oddzielać swoje życie prywatne od publicznego. Na pewien czas przeniosła się do pałacu Petit Trianon, gdzie czytała Rousseau i wiodła polukrowane życie pastereczki - uszyła luźne suknie i prowadziła swoje małe gospodarstwo. Sztuczność tego życia pokazuje scena, jak królowa z córeczką idzie do kurnika - zanim dziecko zbierze jajka do koszyczka, służba dokładnie je umyje i ułoży z powrotem na czystym sianku.

Powoli nadciągała rewolucja. Oświecenie zbierało plony. Warunki społeczne i ekonomiczne zmieniały się szybciej niż kiedykolwiek. Na tle Europy rozrzutny i zrytualizowany Wersal był wręcz archaiczny. Wyobcowany od reszty społeczeństwa, będący sam dla siebie kosmosem, budził wrogość. Na tym tle Maria Antonina - filmowana długimi ujęciami, ukazywana zawsze z zewnątrz, jakby podglądana przez kamerę, pogrążona w sobie, osamotniona.

Kirsten Dunst jako królowa jest zawsze bierna, niezbyt zaangażowana w rzeczywistość. Obserwuje obcy dwór i stara się dopasować, znaleźć sobie miejsce. Nie stara się zrozumieć mechanizmów, nie stara się sterować otoczeniem, jak na królową przystało. Lekceważy etykietę i nawet swoje obowiązki austriackiej wysłanniczki we Francji, która ma łagodzić napięcia polityczne. Spełnia się tylko jako mecenas sztuki i opiekunka ubogich. Do końca życia będzie l'Autrichienne - Austriaczką, obcą na tronie. Jak niedoskonałą jest królową, widać podczas jej spotkania z bratem, cesarzem Austrii. Ten na pierwszy rzut oka widzi wszystkie niedociągnięcia swojej siostry, jej nierozważne, krótkowzroczne zachowanie.

Film był bardzo krytykowany, a w Cannes go wygwizdano. Coppola jakoby zastosowanymi środkami (muzyka, kreacja głównej bohaterki na wrażliwą zagubioną nastolatkę i nieposkromioną konsumentkę) miała podlizywać się młodej widowni. Bądźmy szczerzy, eksperyment ze ścieżką dźwiękową nie wypalił. Bardziej tradycyjna muzyka zrobiłaby więcej. Jednakże znak firmowy Coppoli został odciśnięty. To zadumanie postaci, niespieszność, intymność obrazu. Dlaczego bohaterki Coppoli są takie introwertyczne?

Kamera zawsze obserwuje z zewnątrz. A jednak Coppola pokazując nam swoje postaci, w którymś momencie zawsze ustawia blokadę: lepiej już ich nie poznasz.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...