niedziela, 7 kwietnia 2013

O spisku schozofrenicznie, czyli "Układ zamknięty"

„Film oparty na faktach” – głosi każda wzmianka o „Układzie zamkniętym”. Dawno nie widziałam promocji filmu opartej w takim stopniu na wywiadach z twórcami, aktorami czy bohaterami pierwotnej historii. Trochę zamieszania było przy Pokłosiu, ale jednak, mam wrażenie że mniej, poza tym wtedy komentarze były spolaryzowane. Tym razem wszyscy są zgodni: historia jak najbardziej prawdziwa, nie budząca wątpliwości, budząca za to zgodne oburzenie na aparat państwa dlatego pewnym nietaktem byłoby wspominać, że fakty na potrzeby filmu zostały podkoloryzowane. Prawdą jest, że w oryginalnej wersji wydarzeń kontrole skarbowe i aresztowanie właścicieli doprowadziły do upadku firmy, po czym po latach okazało się, że zarzuty były bezpodstawne, a poszkodowanym za opieszałość w śledztwie wypłacono po 10 tys. zł. Tyle. Film jednak sugeruje coś innego: prokurator z naczelnikiem urzędu skarbowego i pod egidą ministra (zakładam, że sprawiedliwości) od początku zamierzali przejąć majątek firmy przez podstawioną spółkę offshore, w której mieli udziały. Do dzieła zabrali się z energią i ze znawstwem z jednej strony, z drugiej wykazując niedbalstwo i indolencję niegodne zawodowców. O czym za chwilę.
„Układ zamknięty” już przed premierą stał się argumentem, że na szczytach, wyżynach i nizinach władzy zasiada mafia, gotowa wykończyć każdego uczciwego przedsiębiorcę, jeśli tylko będzie miała taką ochotę. Zwolennicy teorii spiskowej z każdej frakcji znajdą coś dla siebie. Jedni zauważą, że do układu należą aparatczycy umoczeni w PRL po uszy (to byłoby nawiązanie do afer a czasów SLD), inni zobaczą krytykę PiS i Ziobry („CBA węszy” – pada hasło, choć teoretycznie akcja dzieje się w czasach przed CBA), jeszcze inni wszechobecne macki Tuskolandii (w filmie mamy układ pomorski jako żywo). Dodatkowo promocja filmu i komentarze w internecie równie chętnie tropią spisek. A dlaczego PISF nie dał pieniędzy na produkcję? A dlaczego producent i sponsorzy mieli kontrolę skarbową? A dlaczego głównym sponsorem został SKOK? A dlaczego znaczące zdanie po angielsku, jakie pada pod koniec filmu, nie zostało przetłumaczone? Ryszard Bugajski chętnie opowiada, jak to ktoś „z wyżyn władzy” ostrzegał go przed kręceniem filmu, a przy okazji premiery lansuje się stowarzyszenie poszkodowanych. Zabrakło tylko informacji, że kina bały się puszczać niewygodny film (trudno byłoby; pewnie będzie rekord frekwencyjny na otwarciu). Mamy więc schizofreniczną sytuację: z jednej strony atmosfera cenzury, tłumienia wolności twórczej i kneblowanie ust przez wiadome koła, z drugiej – temat, który od tygodnia czy dwóch dominuje. Nawiasem mówiąc, nagroda od organizacji przedsiębiorców „za odwagę w mówieniu prawdy o problemach polskiego biznesu” też wygląda dwuznacznie.
Żeby nie było: Układ zamknięty mi się podobał, choć nie bez zastrzeżeń. Brawa należą się całej obsadzie, w tym Gajosowi, który wyjątkowo dobrze sprawdza się w rolach kanalii. Świetnie wypadł Wojciech Żołądkiewicz, po raz pierwszy w tak dużej roli w kinie. Zdjęcia bardzo dobre, dialogi przeważnie udane, co nie jest taką oczywistością. Brakuje mi za to głównego bohatera. Niby jest nim prokurator grany przez Gajosa, ale taki czarny charakter zasługiwałby na przeciwwagę. Tymczasem obóz dobrych mocno rozbity, żaden wśród trzech biznesmenów nie jest centralną postacią, a żona jednego z nich i dziennikarz śledczy pozostają na jeszcze dalszym planie. Deszcz klęsk hiobowych spadających na biznesmenów zdecydowanie ponad normę (żebyśmy czasem nie zapomnieli, że mamy im współczuć). Denerwuje trochę genialne rodzeństwo (on – innowacyjny informatyk, ona – primadonna światowych oper, jakby nie mogli być nieco bardziej zwyczajni). Intryga sięgająca aż do marca 1968 chyba zbyt przekombinowana. Widz ma uznać, że chodzi o zemstę po latach czy też o ostateczne stłumienie dawnych wyrzutów sumienia. Nie bardzo też chce się wierzyć, że nasz układ przez długi czas nie wiedział, kto w przejmowanej firmie ma jedną trzecią głosów. Niby to była informacja zapisana na szyfrowanych dyskach, ale w spółce akcyjnej (notowanej na giełdzie, w co też trochę powątpiewam) takie dane są całkowicie jawne. Kontrolerzy skarbowi przez pół roku nie zorientowali się, że sprzęt firmy nie jest tak naprawdę jej własnością – rzekomo dlatego, że część dokumentów była po duńsku. Najwidoczniej scenarzysta mało wie o księgach rachunkowych i amortyzacji sprzętu trwałego.
Czyli: jak zwykle, tradycyjnie narzekam na stopień wiarygodności przedstawionych wydarzeń. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Czemu oglądając „Chciwość” (Margin Call) ledwo nadążam za tempem akcji i podawania informacji z dziedziny, na której słabo się znam, a w „Układzie zamkniętym” jestem w stanie wychwycić szkolne błędy? Czemu w polskim thrillerze po raz kolejny, po „Uwikłaniu” na przykład, oglądam intrygę sięgającą PRL i komunistycznego aparatu? To nie robi się już nudne?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...