wtorek, 17 lipca 2012

Nad rozlewiskiem bez zmian

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak, Ucieczka znad rozlewiska



Przyznam, że mnie skusił tytuł. Dziewczyna ucieka ze ślubu i ze swego domu w Kazimierzu Dolnym i ląduje w wibrującej, hałaśliwej Warszawie. W mieście, w którym nie można się nudzić. Brzmi dobrze. Dylemat szeroko rozpowszechniony w chic-lit: lepiej szczęścia szukać w sennych miasteczkach, czy w miejskiej dżungli co się zowie. Osobiście uważam, że lepiej w tym drugim. Autorka więc od początku miała u mnie fory.

I tak czytałam, czytałam, jakbym co chwila połykała kostkę cukru, z niechęcią, ale i widocznym uzależnieniem. Ja rozumiem, że może nie jestem wymarzonym targetem, ale czy naprawdę dziś już się nie da pisać trochę lepszych książek rozrywkowych? Schemat powieści jest banalny i zerżnięty z pierwszej z brzegu polskiej komedii romantycznej. Nie w tym rzecz. Mimo wszystko można było bardziej zadbać o szczegóły. Czyli o tak zwany risercz. Z GÓRY OSTRZEGAM, ŻE BĘDĄ SPOJLERY.


Główna bohaterka Franka to klasyczna Mary Sue, tyle że na początku trochę pogubiona. Czego nie dotknie, zamienia w złoto. Piękna, zgrabna, odżywia się smacznie i zdrowo, gotuje jak archanioł w dietetycznym niebie. Ma idealnego, wyrozumiałego narzeczonego i przyjaciółkę, która zawsze ma dla niej czas. Gdy tylko daje nogę spod kościoła, niebiosa zaczynają jej sprzyjać, a zbiegi okoliczności są wyłącznie korzystne.

Autorka próbuje nam mydlić oczy, ale nie dajmy się zwieść. Po niedoszłym ślubie pogrążona w rozpaczy i w marazmie Franka spędza obowiązkowe parę tygodni na wytwornej kanapie w warszawskim mieszkaniu swojej przyjaciółki Wery. Przyjaciółka Wera jest wizażystką przed trzydziestką, w związku z czym dysponuje przestronnym, wspaniale urządzonym apartamentem z portierem na dole. Po paru tygodniach kwarantanny Franka bierze się w garść i kupuje gazetę. Ale tam nie ma pracy, oj nie. Dlatego idzie na casting do telewizji, zwanej w książce Stacją.

Dziesięć stronic później ma już robotę jako przyszła gwiazda programu kulinarnego, może więc się zająć wracaniem do równowagi psychicznej i szukaniem miłości. Wiadomo, co będzie dalej? Wiadomo, więc wróćmy do riserczu.

Owszem, Warszawa to wspaniałe miasto i szczęście i sukces czyhają tu za każdym rogiem. Ale jednak nie leżą na ulicy! Zdarza się, że naturszczyk dostaje pracę w studiu telewizyjnym. A jednak cały wątek telewizyjnej kariery Franki jest poprowadzony bardzo niewiarygodnie.

Po pierwsze, gdzieś tam na najwyższym piętrze Stacji zapadła decyzja o stworzeniu nowego programu, bo dwie prowadzące poprzedni tak się pokłóciły, że nie są w stanie pracować razem. Była nawet taka historia w warszawskim światku, z tym że konflikt rozwiązano przez wymianę jednej z gwiazd. Zanim ją wpuszczono przed kamerę, minęło parę tygodni (a nie chodzi bynajmniej o nowicjuszkę), pomijając fakt, że poszukiwania też trochę trwały. Tak więc telewizyjne młyny mielą sporo wolniej niż w fikcyjnej Stacji.

Po drugie, skoro nowa praca Franki stanowi oś książki, to oczekiwałabym bardziej rozbudowanego wątku. Ale nie. Franka dziś dostaje pracę, praktycznie nazajutrz trafia do studia i zaczyna improwizować. W ogóle też nie widać, by brała udział w procesie twórczym - przecież program trzeba wymyślić, uczestniczyć w burzach mózgów, układać menu. A ona tylko podsyła asystentce listę składników do kupienia. Po trzecie, autorka do tego stopnia pominęła risercz, że operatorów telewizyjnych uparcie tytułuje kamerzystami. Gdyby w realu Franka popełniła taką gafę, prędzej czy później (ale raczej prędzej) by usłyszała, że kamerzystę to można spotkać na weselu.

Swoje życie zmienia zmienia też siostra Franki, Helena. Po dziesięciu latach małżeństwa zostawia męża, wyprowadza się do kochanka w Warszawie i wraca na studia, zmieniając przy okazji uczelnię. Do ukończenia został jej tylko rok, by mogła się wyrobić do końca książki. Ale chyba każdy przechodzony niedoszły magister wie, co to są RÓŻNICE PROGRAMOWE! Akurat między KUL a UW są chyba dość znaczne. Zaliczenie nudnych zajęć z programu obowiązkowego trochę by trwało, ale nie w "Ucieczce znad rozlewiska", praca magisterska też się pisze błyskawicznie i pod koniec wiosny następuje obrona.

Mamy też obowiązkową postać geja. Na początku incognito, bo musi wybuchnąć bomba. Nikt, ale to nikt się nie domyśla, nawet nasza wizażystka, obyta wszak w warszawskim światku. Gej żyje od dziesięciu lat w stolicy, po to tu przyjechał, by się czuć swobodnie, ale ma problem w poinformowaniu o swej orientacji ludzi, których uważa za przyjaciół.

Pomimo tych wszystkich niedociągnięć... książka była dla mnie stanowczo za krótka! Nie to, żeby mi bardzo podobała, ale to ogólny feler naszych chic-litów. Jeden wieczór czytania i koniec, ani zwrotów akcji, ani większych trudności po drodze, ani wprowadzania nowych bohaterów w połowie książki, ani nawet opisów przyrody! Jak już taka fikcyjna kobieta zabiera się za porządki w życiu, to nic jej nie powstrzyma. Główna różnica między polskimi a amerykańskimi chi-litami polega na tym, że z amerykańskich można nauczyć się topografii Nowego Jorku, nazw najmodniejszych klubów i restauracji, dowiedzieć się, jakie marki są popularne wśród dziennikarzy, a jakie wśród początkujących aktorów. A u nas nic, cisza. W "Ucieczce" środowisko opisane niby to satyrycznie (nazwisko Maks Wszawski mówi wszystko), a dyrektor programowy mówi "oglądalność oglądalnością, ale ja chcę mieć święty spokój". Cała przygoda z nową pracą i Warszawą opisana mocno skrótowo, postacie potraktowane po łebkach, tak że trudno uwierzyć i w cudowne zrządzenie losu, i w ciężką pracę na planie programu, i w przemianę Franki.

Za to happy end mamy na całego. Spełnienie, konsekwencja drobnego wytrącenia ze schematu życia nie omija nikogo: ani Franki, ani jej siostry i nowego narzeczonego, ani rodziców bohaterki, ani jej przyjaciółki Wery i dalszych koleżanek, ani nawet miejscowego żula. Jeśli jednak komuś za mało, może zacząć wyglądać sequela. Furtki do następnej części zostały otwarte.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...