wtorek, 22 stycznia 2008

Katyń nominowany do Oscara!

Znakomita wiadomość! "Katyń" pobił już rekord frekwencyjny w 2007 roku (2,74 miliona widzów) choć w odbiorze wielu na pewno nie był łatwy. Ale wszystkie polskie rozterki w rodzaju "za dużo, za mało, za bardzo" za granicą stają się nieważne. Zostaje tylko na nowo opowiedziana historia o II wojnie światowej, o której - zdawałoby się - opowiedziano już wszystko. Wszyscy wiedzą, czym była II wojna, ale niewielu słyszało o Katyniu. Film Wajdy to połączenie dużego fresku historycznego z kilkoma osobistymi, tragicznymi historiami. Fabuła uporządkowana, wielość postaci nie sprawia wrażenia chaosu, ich losy stopniowo się zazębiają. Nie jest to może specjalnie nowatorskie, ale Amerykanie to lubią.

"Katyń" oglądałam z bólem, z pretensją, że daleko mu do dawnych arcydzieł Wajdy. Że tradycyjny, przegadany. Wkurzała mnie postawa bohaterskiego Żmijewskiego, który "ślubował wojsku", wkurzała prostolinijność Stenki i rozmycie Kowalskiego, a nade wszystko wkurzało mnie odrzucenie Chyry po wojnie. Wkurzało mnie, że Cielecka nie była żywą osobą, lecz figurą Antygony. Denerwowała mnie nachalna symbolika spotkania na moście, Chrystusa przykrytego żołnierskim mundurem i flagi rozerwanej na dwoje (z białej części Sowiet zrobił sobie onuce, a czerwoną powiesił nad budynkiem). Irytowało mnie, że człowiek z lasu spotkał córkę zabitego oficera - tak jakby w Krakowie wszyscy mieli coś wspólnego z Katyniem - i to, że na koniec zginął w idiotyczny sposób. No, ale za granicą wszystkie polskie kody stają się przezroczyste, a w pamięci zostać może zachowanie listonosza, który nie chciał przyjąć napiwku - całkowicie jasne i zrozumiałe dla wszystkich.

60 lat po wojnie Wajda robi film, który oglądamy niemalże na kolanach albo buntowniczo mówimy, że do arcydzieła mu daleko. Tuż po wojnie Wajda rozprawiał się z naszymi romantycznymi mitami. Teraz opowiada "Katyń", który jest plastrem miodu na polskie serce, głaszcze po głowach, rozgrzesza, nie oskarża. To film, który nie miał szukać nowych dróg i nowych środków wyrazu, nie miał na nowo definiować sytuacji polskiej. To film o przetrąconym polskim społeczeństwie, o wielkim gwałcie, o tym, jaką wyrwę stanowił brak kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy, którym strzelono w tył głowy.

Pozostałe nominacje to 12 Nikiity Michałkowa o wojnie w Czeczenii, Mongol Siergieja Bodrowa- historia Czyngis chana, Beaufort Josepha Cedara - o wojnie w Izraelu, Fałszerze Stefana Rudovitzkiego, oparta na faktach historia fałszerstwa w nazistowskich Niemczech.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A co sądzisz o całej piątce nominowanych? Jakaś ta selekcja strasznie, ale to strasznie wojenna...

"Beaufort" był na WFF w zeszłym roku - nie jest to zły film, ale do głowy mi nie przyszło, że ma to być dzieło oskarowe. Generalnie jest o tym, że wojna jest bezsensowna i nudna, co jest stwierdzeniem słusznym, ale chyba nieszczególnie odkrywczym.


A tak z innej beczki - widziałaś XXY? Całkiem fajny film, który z powodów obyczajowych byłby chyba nie do nakręcenia ani w Polsce, ani w USA. Pomimo w sumie dość szokującej tematyki wszystko jest pokazane w taki bardzo naturalny, subtelny sposób, bez epatowania na siłę. Sądząc po dotychczasowych wpisach fascynuje cię tematyka miłości w filmie, więc w sumie rzecz całkiem na temat - choć odrobinę niekonwencjonalna ;)

Spacerowiczka pisze...

Cały zestaw nominacji jest dość zaskakujący... nie widziałam żadnego z tych filmów poza Katyniem, przeczytałam tylko opisy na IMDB, i jak dotąd najbardziej podobają mi się Fałszerze. W szanse Katynia na oscara raczej nie wierzę...

XXY - też nie widziałam, ale zapoznałam się z recenzjami. Skoro mówisz, że z powodów obyczajowych nie mógłby powstać ani w Polsce, ani w Stanach, jak wytłumaczyć nagle nakręcenie go w Argentynie? Argentyńczycy robią dobre niestandardowe kino, ale taki film mógłby powstać chyba wszędzie gdzieś na obrzeżach oficjalnej kinematografii.

Myszo z toporem, bardzo lubię twoje komentarze :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...